
5 najlepszych szlaków trekkingowych na Wyspach Owczych
2024-05-26
Zwierzęta Wysp Owczych
2024-06-05Na wstępie...
Gdy przygotowywałam się do gawędy z „moim Dziadkiem z Tjørnuvík” miałam przygotowany zestaw pytań. Chciałam, aby Hans opowiedział o młodości, Tjørnuvík na przestrzeni lat i rosnącej popularności Wysp Owczych wśród turystów. Zadzwoniłam do Tjørnuvík i zaproponowałam Dziadkowi wywiad i sesję zdjęciową. Zareagował z wielkim entuzjazmem i już wkrótce razem z Tomkiem (fotografem) z wypiekami słuchaliśmy opowieści Hansa. Natura gawędziarza wzięła górę i Hans przejął inicjatywę, co nas zaskoczyło, ale i ucieszyło, ponieważ jego entuzjazm rósł z minuty na minutę. Hans ugościł nas w swoim salonie, chwilę później zaprosił do kościoła, którym się opiekuje, aby następnie przejść na plażę, gdzie wzruszony spoglądał w kierunku Wiedźmy i Olbrzyma. Możliwość opowiedzenia nam kilku historii i anegdot była ważnym momentem dla Hansa, który w tym roku świętował 80 urodziny. Nie był to klasyczny wywiad, bardziej przyjął formę gawędy, w której Hans czuje się najlepiej. Gdy tylko Hans otrzymał przestrzeń do wypowiedzi, zaczął od początku, czyli 6 lutego 1944 roku…
Gawęda

Jak długo mieszkasz w Tjørnuvík?
Urodziłem się 6 lutego 1944 roku w Tjørnuvíku, tutaj dorastałem, a w 1962 przeprowadziłem się do Tórshavn by nauczyć się rzemiosła – zostałem cieślą. W stolicy założyłem rodzinę, ożeniłem się, urodziły się moje dzieci i wybudowałem dom. Kiedy moje dzieci założyły swoje rodziny, my przeprowadziliśmy się ponownie do Tjørnuvíku. To było w 2002 roku.
Po powrocie, moja żona, która nie tylko bardzo lubiła gotować, ale co więcej, robiła to wyśmienicie, dostała pracę jako kucharka w domu seniora w Torshavn. Uznaliśmy, że to dobry moment by zainwestować we własny biznes. Kupiliśmy kolejny dom, dość stary, ale dzięki remontom udało się go przekształcić w coś, co z żoną nazywaliśmy "małą kawiarnią". Choć brzmi to niepozornie, mieliśmy całkiem sporo gości i przez dwa lata udawało się nam prowadzić naszą kawiarnię. Wszystko zmieniło się, gdy moja żona zachorowała na raka i zmarła.
Po pewnym czasie, poznałem nową kobietę, teraz partnerkę. Zbiegiem okoliczności, ma tak samo na imię jak moja żona! Randi. Jesteśmy razem już 20 lat!
Macie razem dzieci?
Nie. Ale z całą pewnością dzieci w naszych rodzinach nie brakuje! Z pierwszego małżeństwa mam trójkę dzieci - zostałem już zresztą dziadkiem - mam sześcioro wnucząt oraz ...pradziadkiem! I to trojga. Randi natomiast ma jednego syna, którego pokochałem jak własnego. On ma pięcioro dzieci, a czwórka z nich urodziła się, kiedy byłem już z Randi. Najstarsza córka ma 22 lata, a wszystkie dzieci nazywają mnie dziadkiem. Jest wesoło!
Dobrze to słyszeć
Tak to jest wspaniałe.

Jesteś cieślą, ale we wcześniejszych rozmowach wspominałeś, że śpiewasz w chórze. Jak to się zaczęło?
Całe życie towarzyszył mi śpiew.
Więc było to tak. To co zajmowało moje myśli tu w Tjørnuvík to tradycja śpiewania hymnów i nasz chór „Tjørnuvík fyrr og nú” ("Tjørnuvík kiedyś i teraz" – przyp. red.)
Tjørnuvík był ostatnią wsią, w której te hymny były śpiewane. Stary diakon zmarł w 1956 roku, a z nim zakończyła się tradycja śpiewania tych pieśni. Jedynie w czasie pogrzebów śpiewano kilka wersów. Vilhelm Magnussen – syn starego diakona Dávura Emila Magnussena postanowił przywrócić tradycję. Przyjechał tu na północ, aby nauczyć nas tych pieśni. W zespole było nas szesnastu i śpiewaliśmy te same hymny, co dawniej.
Jeśli dobrze pamiętam, to w 2001 roku na Wyspy Owcze przybył duński chór "Det games venner". Chór śpiewał dla starszych ludzi w domach opieki i na lokalnych wydarzeniach.
Gdy członkowie chóru dowiedzieli się, że śpiewamy te same hymny, napisane przez biskupa Thomasa Kingo w XVIIw., zaproponowali, byśmy w 2003 przyjechali z wizytą do Danii na obchody 300 rocznicy śmierci biskupa.
Po raz pierwszy przyjechaliśmy do Danii w 2003 roku i od tamtej pory odwiedzamy Danię co 3 lata, śpiewając w kościołach wzdłuż i wszerz Jutlandii, byliśmy też na Fionii i Zelandii
Czy w dalszym ciągu dajecie koncerty? Nadal odwiedzacie Danię?
Tak, Tak. Jeździliśmy tam co trzy lata, ale gdy nastała pandemia koronawirusa, to musieliśmy zrezygnować. Lecz udało nam się ponownie odwiedzić Danię na Wielkanoc 2023. Kiedy tam będziemy następnym razem? Zasugerowano, że ze względu na nasz podeszły wiek, powinniśmy dawać koncerty co dwa lata.

Ludzie z różnych zakątków świata przyjeżdżają do Ciebie na kawę i gofry. Zachwycają ich nie tylko pobliskie krajobrazy, ale przede wszystkim Twoja gościnność i opowieści. Jak to się zaczęło?
Cóż, kiedy wróciłem do Tjørnuvíku w 2002 roku, prowadziłem różne prace na własny rachunek jako cieśla. Jednak pewnego dnia doznałem kontuzji w ręce, więc musiałem zrezygnować z pracy na pewien czas. Po wyzdrowieniu dostałem nową pracę – zostałem kierowcą autobusu, którym dowoziłem seniorów na gimnastykę do naszego domu opieki "Mørkin í Streymnesi". Nawiązałem wtedy mnóstwo nowych znajomości. Uwielbiam przebywać wśród starszych osób, także teraz gdy sam jestem seniorem. Na miejsce docieraliśmy przed czasem, więc opowiadałem różne historie, czytałem opowieści i śpiewałem dla podopiecznych. Bardzo im się to podobało.
Z czasem zacząłem także oprowadzać ludzi na szlaku z Saksun do Tjørnuvík i z powrotem. Robiłem to regularnie. Pewnego razu ktoś zapytał mnie, czy mógłbym zaoferować coś do picia dla grupy. Przygotowałem dzbanek kawy.
Kiedy to było?
To było w 2014.
I tak właśnie się to zaczęło, od przygotowania kawy dla moich gości. Miałem też gofrownicę, więc postanowiłem przygotowywać dla odwiedzających coś na ząb. Z racji tego, że przyjmuję gości w tradycyjnym farerskim swetrze i czapce stanowiącej element stroju narodowego, wszyscy chcą mieć ze mną zdjęcie, a sama czapka stała się moim znakiem rozpoznawczym.
Kilka dni temu odwiedzili mnie goście z Kanady i USA, a także Włosi, którzy przyjechali do Tjørnuvík nie tylko by zobaczyć naszą plażę, ale przede wszystkim by spróbować gofrów, o których piszą portale podróżnicze. To fantastyczne!

Odwiedzają Cię również Polacy. Dla wielu osób gofry w Tjørnuvík są ważnym elementem podróży po Wyspach Owczych. W 2022 roku archipelag odwiedziła Martyna Wojciechowska – znana podróżniczka i to właśnie ona przeczytała, że Twoja kafejka jest niezwykłym miejscem na mapie archipelagu. Po odwiedzinach u Ciebie, każdemu poleca wizytę w Lítla Cafe. Tjørnuvík kryje wiele ciekawych historii, a współczesna historia osady wiąże się z Twoją osobą.
Gofry to nie wszystko. Jestem lokalnym przewodnikiem i oprowadzam grupy po osadzie. Opowiadam o kościele, historii i współczesności, przybliżam farerską kulturę, przytaczam anegdoty o życiu w Tjørnuvík. Znam wiele ciekawostek i lubię się nimi dzielić, bo wiem, że coraz mniej osób zna te historie. Zdarza się też, że śpiewam dla moich gości.
Wizyty turystów sprawiają, że w Tjørnuvík potrafi zrobić się tłoczno. Czy rosnący ruch turystyczny nie bywa uciążliwy?
Bardzo lubię, gdy odwiedzają nas turyści. Wtedy zawsze coś się dzieje. Bardzo chętnie z nimi rozmawiam, ale moim problemem jest słaba znajomość języka angielskiego. Nie mam problemu z podstawowymi zwrotami, jednak zdecydowanie łatwiej jest, gdy odwiedzają mnie Skandynawowie.
Rozmawiasz z nimi po Farersku?
Uczyłem się w szkole duńskiego i dzięki temu jestem w stanie porozumieć się ze Szwedami czy Norwegami w tzw. mieszanym skandynawskim. Dzięki temu wszyscy się rozumiemy :)
Odwiedza Cię z roku na rok coraz więcej turystów. Co na to Twoja partnerka? W okresie letnim masz ręce pełne roboty. Pewnego razu przed Twoim domem ustawiła się nawet kolejka.
Hehe, tak to już jest. Akurat to była niedziela, byliśmy w kościele i zwykle nie otwieramy przed 13:00. Kto tego nie wie, musi poczekać :)
Partnerka mi pomaga, ale niestety ma problemy zdrowotne i nie może się przeciążać.
Zdarzają się sytuacje, że gości jest za dużo. Mogę przyjąć około 20 osób na miejscach siedzących. Pewnego dnia zadzwonił do mnie kierowca autobusu i zapytał, czy byłbym w stanie przyjąć 36 Duńczyków, którzy aktualnie zwiedzają Saksun. Zgodziłem się, goście zawsze są mile widziani, ale znasz ten dom i wiesz jak jest. Byłem sam w domu, miałem trzy gofrownice i zabrałem się natychmiast za przygotowywanie gofrów. W międzyczasie zaczęło padać i chciałem przyjmować turystów w domu na zmiany, jednak wszyscy weszli na raz do środka – cała grupa 36 osób! Gdzie się oni pomieszczą?
Po chwili jednak każdy znalazł swoje miejsce, część usiadła na krzesłach, na schodach część w progu i tak naprawdę był to miły widok, że dali sobie radę. To było zabawne, ale wszyscy byli szczęśliwi – to są najlepsze historie.

Jaki masz plan na najbliższy rok, kafejka będzie funkcjonować?
W tym roku kończę 80 lat. Planuję działać bez zmian, ale to w dużej mierze zależy od zdrowia. Czas pokaże.
W tym roku pomagał Ci młody mężczyzna.
Tak, tak, wsparcie jest konieczne, ja już nie jestem w stanie sam o wszystko zadbać.
Czy rosnący ruch turystyczny na Wyspach Owczych jest pozytywnym zjawiskiem? Co na ten temat sądzisz?
Zdania na temat turystów jest podzielone. Niektórzy ich lubią, inni nie. Zdarza się, że turyści chodzą wszędzie bez pozwolenia, wielu Farerów to irytuje. Ale ja osobiście lubię turystów.
Tjørnuvík to mała wioska, gdzie liczni turyści przemieszczają się między domkami, czy słyszysz jakieś negatywne opinie na ten temat?
Na przestrzeni lat było jedno wydarzenie, które odbiło się negatywnym echem. W pewien poniedziałkowy poranek do Tjørnuvíku przyjechało sześć autokarów z niemieckimi turystami. Wyobraź sobie 300 osób spacerujących między budynkami – mieszkańcy nie byli zachwyceni.
Na szczęście udało się znaleźć rozwiązanie i kolejne grupy przyjeżdżały turami po 2 autobusy (w tym czasie 2 autobusy były w Saksun, a kolejne 2 w Gjógv). To były grupy z promu Norröna, które po szybkim zwiedzaniu Wysp Owczych ruszały dalej, na Islandię.

Czy sąsiedzi są zadowoleni z tego, że prowadzisz kafejkę?
Wydaje mi się, że tak, jest to coś co w pewien sposób ożywia wioskę i nie jest w niej tak pusto.
Twoja sąsiadka oferuje turystom rękodzieło. Współpraca układa się Wam dobrze?
Tak, tak. Wiele osób myśli, że jest to moja żona i zdarza się, że u niej płacą za gofry i kawę, a u mnie za rękodzieło. Mamy dobre relacje i się wspieramy. Tak to już jest.
Spotykasz wielu turystów. Czy masz na ich temat jakieś ciekawe spostrzeżenia?
Są dwie grupy turystów.
Podróżujący autobusami są mniej skłonni do wizyty w kawiarence, często twierdząc, że się spieszą i nie mają czasu. Turyści indywidualni chętniej mnie odwiedzają i spędzają w osadzie więcej czasu.
Z kolei najwięcej turystów przyjeżdża z Danii.

Kirkjusøgan – opowieść o kościele
Pozwól mi opowiedzieć historię o kościele.
Pierwsze wzmianki na piśmie mówią o dzieciach chrzczonych w Tjørnuvíku w 1668 roku. Oznacza to, że najprawdopodobniej już wtedy w osadzie była świątynia, choć nie jest to pewne. Jednak istnieją dokumenty potwierdzające istnienie świątyni pochodzą z okresu późniejszego ok. 1709-1710. Wtedy to wzniesiono świątynię, która przetrwała do lat 80 XVIII wieku. Niestety około roku 1780 potężny sztorm doszczętnie zniszczył kościół, a jego drewniane elementy utkwiły w ziemi nieopodal.
Rozpoczęto rozmowy na temat budowy nowej świątyni i jej lokalizacji. Wtem jedna z kobiet zaśpiewała „powinniśmy zbudować go tam, gdzie na wzniesieniu deska tkwi w ziemi, tam stanie kościół”. Tak też zrobiono.
Kościół zbudowano w 1790 roku, a w 1856 został rozebrany i przeniesiony do Saksun.
Przez kolejne 80 lat nie mieliśmy w Tjørnuvík świątyni. Kościół, który teraz można oglądać powstał w 1936 roku i został poświęcony w 1937.
Pojawiają się pytania, dlaczego stary kościół został przeniesiony do Saksun. Otóż Tjørnuvík jest starą wioską i zawsze tu był kościół, więc ówcześni mieszkańcy z Haldórsvíku i Saksun, (gdzie nie było świątyni) byli zobowiązani do przychodzenia na msze do Tjørnuvíku. Kościół w Haldórsvíku powstał dopiero około 1850, tak mówią dokumenty. I wtedy władze nas zobowiązały do korzystania z kościoła w Víku, a mieszkańcy Saksun otrzymali swoją świątynię.
W Saksun od lat starano się o wybudowanie kościoła. To, co przyspieszyło starania mieszkańców Saksun, to fakt, że pewnego razu wydarzyła się tragedia. Chcąc ochrzcić chore dziecko, rodzina z Saksun pokonała 524 metry w pionie, przeszła przez górską przełęcz, jednak tam zastał ją bardzo silny wiatr. W wichurze nie było możliwości zejścia do Tjørnuvíku, więc dziecko ochrzczono w górach – za chrzcielnicę posłużył kamień z wgłębieniem wypełnionym wodą. Niestety wkrótce dziecko zmarło z wycieńczenia.
To wydarzenie sprawiło, że w 1856 roku w Saksun rozpoczęto budowę nowej świątyni z wykorzystaniem elementów naszego kościoła. Jednak nie oddaliśmy naszych pieśni chóralnych – hymnał Thomasa Kingo został w Tjørnuvík i służy nam do dzisiaj.
Jesteś odpowiedzialny za kościół w Tjørnuvík?
Tak, jestem diakonem, więc kiedy nie ma pastora, ja go zastępuję. Jest nas dwóch i wymiennie czytamy pismo. To jest moja odpowiedzialność.
To była wspaniała opowieść, dziękuję.
Zapisz się na Newsletter!